Czołem! Można powiedzieć, że to miała być nasza podróż życia, tak więc dla potomności, jak i dla siebie samego, spisuję wspomnienia. Postaram się, żeby relacja zawierała trochę informacji praktycznych, tzn. jakie są ceny żywności/alkoholu na miejscu, jaki koszt wstępów do parku, itp.
W niektórych miejscach ta relacja nie będzie w 100% zgodna z mottem "fly4free", (czyli podróżowania jak najtańszym kosztem w całości), ale składam to na karb cen, szczególnie iż byliśmy tam w czasie szczytu sezonu.
Uprzedzam, że (subiektywnie oczywiście) zdjęcia ładne przeplatane będą zdjęciami słabymi
:) wybaczcie, fotografujemy tylko dla celów wspomnieniowych, w większości na trybie auto.
Z tej relacji dowiecie się: 1. Jak wyglądała koszulka fly4free na przylądku Horn 2. Jak smakuje whisky on the rocks, z lodem z lodowca Perito Moreno 3. Kto i dlaczego Polak opóźnił o 3 godziny przejazd autobusu na granicy Argentyńsko-Chilijskiej
:)
Ale od początku... Wszystko zaczęło się od pewnej promocji http://www.fly4free.pl/super-tanie-loty-do-argentyny/, a los chciał, że byliśmy wtedy na weekendówce w Marsylii. Cały dzień zwiedzania miasta, wieczorem winko, piwko, odpoczywamy, a tu nagle taki news! Nie trzeba nikomu wspominać, że z Polski loty na Ziemię Ognistą potrafią kosztować nawet i 5000 zł.. Nie sama cena była bodźcem do kupna biletów, gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość (dzięki kapitalnej relacji @BusinessClass), że z Ushuaia jest szansa w dobrej cenie popłynąć na Antarktydę. Nie musiałem długo przekonywać Żony, jednak jedyny warunek jaki postawiła, to niekupowanie więcej innych biletów
:) (na szczęście udało się już kupić nastęne loty). Dziś może trochę żałuję, że strzeliliśmy z terminem na chybił-trafił, zamiast podpasować się pod konkretny statek na Antarktydę, ale cóż, następnym razem! Po początkowych problemach z kupnem na lastminute, w końcu udało się kupić wymarzone bilety za 290€/os na włoskiej expedii. Etickety od razu na mailu, tak więc ahoj przygodo!
Poniżej przedstawiam plan naszej podróży, będę chciał napisać kilka słów o każdym dniu.
18.01 - Wyruszamy, lot FR KRK-BGY, przejazd na MXP, lot MXP-GRU 19.01 - lot GRU-AEP, zwiedzanie Buenos Aires 20.01 - lot AEP - USH, ogarnięcie Ushuaia, rejs na wyspę Martillo z pingwinami 21.01 - cały dzień w parku narodowym Ziemi Ognistej 22.01 - dzień wolny, zaokrętowanie na statek 23.01 - rejs w stronę lodowców 24.01 - zdobycie Przylądka Horn, wyjście na wyspę w Zatoce Wulaia 25.01 - powrót do Ushuaia, Park Natrodowy Ziemi Ognistej 26.01 - całodniowa podróż do Punta Arenas w Chile 27.01 - wolne popołudnie, rejs na wyspę Magdalena z pingwinami, przejazd do Puerto Natales 28.01 - cały dzień w parku Torres Del Paine 29.01 - przejazd do El Calafate, wolne popołudnie 30.01 - dzień wolny, zwiedzanie El Calafate 31.01 - Mini Trekking na lodowcu Perito Moreno 01.02 - lot z El Calafate do Ushuaia, zakupy do domu 02.02 - lot USH-AEP-GRU, boarding na lot do Mediolanu 03.02 - GRU-MXP, nocleg w Mediolanie 04.02 - powrót do domu Ryanair, lot BGY-KRK.
Łącznie, 18 dni w podróże we dwoje. Nasza najdłuższa podróż. Wybraliśmy 13 dni na miejscu, a to dlatego, że liczyliśmy, że w dzień przylotu do Ushuaia uda się kupić prom na Antarktydę "last second", a tym samym spełnić jedno z najskrytszych marzeń. Dla tych, co wolą oglądać, trasa przedstawia się następująco: LOTY:
ZIEMIA:
WODA:
CDN..Dzień III
Wstajemy ok. 2 nad ranem. Szybka odprawa i zdanie bagażu. Dają małą przekąskę (jakby mało było zdjęć jedzenia):
Przy podchodzeniu do lądowania dosyć dobrze widać Puerto Williams, chilijską osadę, uznawaną (nieofocjalnie) za najbardziej wysuniętą na południe. Póki co, ten tytuł dzierży nasz cel podróży, czyli Ushuaia.
Miękkie lądowanie, wychodzimy, czekamy na bagaże. Jesteśmy trochę podekscytowani - za chwilę okaże się, czy mamy jakąkolwiek szansę na rejs na Antarktydę. Z lotniska do miasta (chyba?) nie jeżdżą żadne busy - tylko taxi. My, wraz z kolegą Kefirm oraz Pauliną i Maćkiem (pozdrawiam Was serdecznie) decydujemy się przejść te 5 km na piechotę.
Jest chłodno, wietrznie. Miasto wydaje się być "wszczepione" do podnóża gór. Podczas wędrówki okazuje się, że Paulina i Maciek też lecą do Tokio z Warszawy, za 700zł, w tych samych co my datach. Niech ktoś mi powie, że ten świat nie jest mały
:) Po ok. 50 minutach spaceru docieramy do centrum. Ulice symetryczne, przecinają się pod kątem prostym. Jest jedna główna aleja, wokół której toczy się całe życie. Wchodzimy do każdego z biur podróży, pytamy, czy jest szansa na Antarktydę "last second". Niestety, zero nadziei. Są dwa promy, ale cena jednego zaporowa (8000$ osoba), a drugi wypływa na 18 dni. No trudno, odkładamy marzenia na nieokreśloną bliżej przyszłość. Pozostaje nam ogarnięcie się w mieście, wymiana kasy, znalezienie noclegu. Pan z jednego z biur poleca nam hotel Antartida, tam podobno jest kantor. Nie spodziewaliśmy się szału, ale kurs był więcej niż dobry. 1$ za 14, 1€ za 14,6 ARS. Mieliśmy popisany banknot 100dolarowy, pan nawet nie zwrócił na to uwagi. Dobra, mamy już pieniądze, więc czas coś zjeść; kupujemy bagietki (15 ARS), ażeby skonsumować... pasztet wieziony z Polski, specjalnie na tą okazję, przez Maćka i Paulinę
:lol: przy okazji odwiedza nas okoliczna mewa (?)
Długo się nie zastanawialiśmy, do pasztetu leci winko (50 ARS). Kontretykieta informuje, że jest przeznaczone do wypicia tylko na Ziemi Ognistej.
Korzystając z okazji, robimy zdjęcie słynnej pamiątkowej tablicy:
A tak wyglądają znaki drogowe w Ushuaia:
Tutaj rozstajemy się z nowymi znajomymi, którzy mają lot do El Calafate. Sami udajemy się na poszukiwanie noclegu. Wiedzieliśmy, że jest sezon, że może być problem. W pierwszych 3 hostelach nie było ani jednego wolnego łóżka. W końcu, po uzyskaniu info z biura turystycznego, udało się znaleźć coś w rozsądnej cenie. Hostel Los Lupinos, przecznica wyżej od głównej arterii. Sale 6 łóżek. Osoba + śniadanie - 250 ARS. Cena może jak na hostel duża, ale takie są realia na miejscu. Pierwsza rzecz - prysznic, zmiana odzieży. Idziemy do marketu, La Anonima. Ten sklep będzie nam towarzyszył aż do końca wyjazdu. Świetne dania gorące na wynos, do tego tanie.
Spotykamy kolegę mmaratonczyk, namawia nas na łódkę/prom na wyspę Martillo, gdzie znajduje się kolonia Pingwinów. Decydujemy się. Koniec końców płyniemy sami, bez mmaratończyk'a.
w końcu jakieś widoczki:
Statek jest niewielki, ale ludzi sporo. Najpierw mijamy urokliwą latarnię morską:
Później wyspa kormoranów:
Następnie wyspa i lwy morskie:
I wreszcie podpływamy do głównej atrakcji, pingwinów. Mamy szczęście, oprócz pingwinów Magellana (tych małych), na wyspie są 4 pingwiny Królewskie, te z pomarańczowym kolorem pod głową.
Zakochaliśmy się w pingwinach od pierwszego wejrzenia. Są trochę niezdarne, nic sobie nie robią z obecności ludzi. W dalszej części relacji będzie więcej lepszych zdjęć z bliska. Wracamy do portu, podróż mija na łapaniu snu, jesteśmy naprawdę zmęczeni podróżą.
Robimy zakupy w La Anonima, na dobry sen likier Fernet, do tego Coca Cola. To wszystko składniki drinka Fernet con Coca.
Cenowo: 0,45L za 20 ARS (6zł!!). Niestety, jest to likier ziołowy, totalnie niepijalny
:( żona nazwała to milocardinem dla dorosłych. Nawet po rozcieńczeniu z Colą, smak ziółek był bardzo mocny. Szybko idziemy spać. Na następny dzień w planie Park Narodowy Ziemi Ognistej, a także ogarnięcie promu na Przylądek Horn.
Ps. Obiecuję, że w dalszej części relacji będzie trochę więcej zdjęc widoczków
:)Dzień IV
Wstajemy wcześnie rano. Od 7 można zejść na śniadanie. Hostel oferuje świeże pieczywo, 7 rodzajów dżemów do wyboru (w tym słynny krem dulce de leche), do tego kawa, herbata, mate, mleko, czekolada. Ot tyle, żeby wstać i wyjść na miasto.
Już wczoraj zauważyliśmy, że jest szansa na rejs last minute na Przylądek Horn. 3 noce na promie, gwarantowane wejście na Horn (przy dobrej pogodzie), rejs przez Dolinę Lodowców. Długo się nie zastanawiamy, żona będzie obchodzić urodziny na Przylądku
:) koszt: 1000USD. Wszystkie formalności załatwiamy w biurze "Freestyle". Polecam, obsługa jest świetna i życzliwa. Bardzo chcieli nam pomóc z Antarktydą, na otarcie łez zaproponowali Horn. No nic, robimy jakieś mikro zakupy spożywcze, udajemy się do Parku Narodowego Ziemi Ognistej. Jestem Wam dłużny zdjęcie koszy na śmieci. Są umieszczone na wysokich słupach, a to ze względu na wszechobecne psy. Na szczęście, nie robią sobie nic z obecności ludzi, po prostu krążą sobie po mieście.
Idziemy na prowizoryczny dworzec autobusowy. Jest kilka busów, cena taka sama - 300 ARS osoba w dwie strony. Busiki jeżdżą co godzinę, najpóźniejszy powrót z Parku o 19.00. Mamy bus dla siebie, jedziemy. Kierowca zatrzymuje się przy kasach biletowych. Koszt od osoby - 170 ARS. Nie są honorowane zniżki studenckie - tylko dla obywateli argentynskich. Przy kupnie biletu dostaje się mapkę z zaznaczonymi trasami, opisem, a także długością przejścia. My wcześniej umówiliśmy się z kolegą Kefirm, że zrobimy dwa szlaki, prowadzące nieopodal wybrzeża. Ścieżki są dobrze oznakowane, nie są jakieś super wymagające. Ludzi sporo - widać, że to sezon. Niech przemówią zdjęcia:
@Qba85 miałem takie same odczucia, że jest ponuro. Ale myślę, że to przez pogodę. Następny wypad do parku, już przy niebieskim niebie, zapamiętamy na długo
:)@marcino123 sam byłem w szoku, nie spodziewałem się aż tylu osób.. To jak w tym dealu z Tokio na kilka godzin (7?) z tym, że tutaj nikt się nie umawiał na wspólny lot
:)
... i zawsze, patrząc na zdjęcia w relacjach 63,89% osób na forum, porównuję to do swoich pstrykawek wyjazdowych (najczęściej robionych telefonem albo czymkolwiek-co-mam-akurat-w-ręce) i zazdrość mnie zżera, a w oczach mam żądzę mordu. Dzięki za foty, @Gadekk !
"W parku znajdują się również krzewy jagody Calafate. Stąd wzięła się nazwa miasta." Pisałeś jeszcze, że cierpkie - to mi wygląda na zwykła tarninę.Tak btw genialna fotorelacja:)
fajny opis, szczegółowy i pomocny 23-26.11 będziemy 5 osobową grupą w Uschuaia, napisz proszę czy na przylądek Horn są jakieś krótsze wyprawy?jake są ceny ?
Można powiedzieć, że to miała być nasza podróż życia, tak więc dla potomności, jak i dla siebie samego, spisuję wspomnienia. Postaram się, żeby relacja zawierała trochę informacji praktycznych, tzn. jakie są ceny żywności/alkoholu na miejscu, jaki koszt wstępów do parku, itp.
W niektórych miejscach ta relacja nie będzie w 100% zgodna z mottem "fly4free", (czyli podróżowania jak najtańszym kosztem w całości), ale składam to na karb cen, szczególnie iż byliśmy tam w czasie szczytu sezonu.
Uprzedzam, że (subiektywnie oczywiście) zdjęcia ładne przeplatane będą zdjęciami słabymi :) wybaczcie, fotografujemy tylko dla celów wspomnieniowych, w większości na trybie auto.
Z tej relacji dowiecie się:
1. Jak wyglądała koszulka fly4free na przylądku Horn
2. Jak smakuje whisky on the rocks, z lodem z lodowca Perito Moreno
3. Kto i dlaczego Polak opóźnił o 3 godziny przejazd autobusu na granicy Argentyńsko-Chilijskiej
:)
Ale od początku...
Wszystko zaczęło się od pewnej promocji http://www.fly4free.pl/super-tanie-loty-do-argentyny/, a los chciał, że byliśmy wtedy na weekendówce w Marsylii. Cały dzień zwiedzania miasta, wieczorem winko, piwko, odpoczywamy, a tu nagle taki news! Nie trzeba nikomu wspominać, że z Polski loty na Ziemię Ognistą potrafią kosztować nawet i 5000 zł.. Nie sama cena była bodźcem do kupna biletów, gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość (dzięki kapitalnej relacji @BusinessClass), że z Ushuaia jest szansa w dobrej cenie popłynąć na Antarktydę. Nie musiałem długo przekonywać Żony, jednak jedyny warunek jaki postawiła, to niekupowanie więcej innych biletów :) (na szczęście udało się już kupić nastęne loty).
Dziś może trochę żałuję, że strzeliliśmy z terminem na chybił-trafił, zamiast podpasować się pod konkretny statek na Antarktydę, ale cóż, następnym razem! Po początkowych problemach z kupnem na lastminute, w końcu udało się kupić wymarzone bilety za 290€/os na włoskiej expedii. Etickety od razu na mailu, tak więc ahoj przygodo!
Poniżej przedstawiam plan naszej podróży, będę chciał napisać kilka słów o każdym dniu.
18.01 - Wyruszamy, lot FR KRK-BGY, przejazd na MXP, lot MXP-GRU
19.01 - lot GRU-AEP, zwiedzanie Buenos Aires
20.01 - lot AEP - USH, ogarnięcie Ushuaia, rejs na wyspę Martillo z pingwinami
21.01 - cały dzień w parku narodowym Ziemi Ognistej
22.01 - dzień wolny, zaokrętowanie na statek
23.01 - rejs w stronę lodowców
24.01 - zdobycie Przylądka Horn, wyjście na wyspę w Zatoce Wulaia
25.01 - powrót do Ushuaia, Park Natrodowy Ziemi Ognistej
26.01 - całodniowa podróż do Punta Arenas w Chile
27.01 - wolne popołudnie, rejs na wyspę Magdalena z pingwinami, przejazd do Puerto Natales
28.01 - cały dzień w parku Torres Del Paine
29.01 - przejazd do El Calafate, wolne popołudnie
30.01 - dzień wolny, zwiedzanie El Calafate
31.01 - Mini Trekking na lodowcu Perito Moreno
01.02 - lot z El Calafate do Ushuaia, zakupy do domu
02.02 - lot USH-AEP-GRU, boarding na lot do Mediolanu
03.02 - GRU-MXP, nocleg w Mediolanie
04.02 - powrót do domu Ryanair, lot BGY-KRK.
Łącznie, 18 dni w podróże we dwoje. Nasza najdłuższa podróż. Wybraliśmy 13 dni na miejscu, a to dlatego, że liczyliśmy, że w dzień przylotu do Ushuaia uda się kupić prom na Antarktydę "last second", a tym samym spełnić jedno z najskrytszych marzeń.
Dla tych, co wolą oglądać, trasa przedstawia się następująco:
LOTY:
ZIEMIA:
WODA:
CDN..Dzień III
Wstajemy ok. 2 nad ranem. Szybka odprawa i zdanie bagażu. Dają małą przekąskę (jakby mało było zdjęć jedzenia):
Przy podchodzeniu do lądowania dosyć dobrze widać Puerto Williams, chilijską osadę, uznawaną (nieofocjalnie) za najbardziej wysuniętą na południe. Póki co, ten tytuł dzierży nasz cel podróży, czyli Ushuaia.
Miękkie lądowanie, wychodzimy, czekamy na bagaże. Jesteśmy trochę podekscytowani - za chwilę okaże się, czy mamy jakąkolwiek szansę na rejs na Antarktydę. Z lotniska do miasta (chyba?) nie jeżdżą żadne busy - tylko taxi. My, wraz z kolegą Kefirm oraz Pauliną i Maćkiem (pozdrawiam Was serdecznie) decydujemy się przejść te 5 km na piechotę.
Jest chłodno, wietrznie. Miasto wydaje się być "wszczepione" do podnóża gór. Podczas wędrówki okazuje się, że Paulina i Maciek też lecą do Tokio z Warszawy, za 700zł, w tych samych co my datach. Niech ktoś mi powie, że ten świat nie jest mały :)
Po ok. 50 minutach spaceru docieramy do centrum. Ulice symetryczne, przecinają się pod kątem prostym. Jest jedna główna aleja, wokół której toczy się całe życie. Wchodzimy do każdego z biur podróży, pytamy, czy jest szansa na Antarktydę "last second". Niestety, zero nadziei. Są dwa promy, ale cena jednego zaporowa (8000$ osoba), a drugi wypływa na 18 dni. No trudno, odkładamy marzenia na nieokreśloną bliżej przyszłość.
Pozostaje nam ogarnięcie się w mieście, wymiana kasy, znalezienie noclegu. Pan z jednego z biur poleca nam hotel Antartida, tam podobno jest kantor. Nie spodziewaliśmy się szału, ale kurs był więcej niż dobry. 1$ za 14, 1€ za 14,6 ARS. Mieliśmy popisany banknot 100dolarowy, pan nawet nie zwrócił na to uwagi.
Dobra, mamy już pieniądze, więc czas coś zjeść; kupujemy bagietki (15 ARS), ażeby skonsumować... pasztet wieziony z Polski, specjalnie na tą okazję, przez Maćka i Paulinę :lol: przy okazji odwiedza nas okoliczna mewa (?)
Długo się nie zastanawialiśmy, do pasztetu leci winko (50 ARS). Kontretykieta informuje, że jest przeznaczone do wypicia tylko na Ziemi Ognistej.
Korzystając z okazji, robimy zdjęcie słynnej pamiątkowej tablicy:
A tak wyglądają znaki drogowe w Ushuaia:
Tutaj rozstajemy się z nowymi znajomymi, którzy mają lot do El Calafate. Sami udajemy się na poszukiwanie noclegu. Wiedzieliśmy, że jest sezon, że może być problem. W pierwszych 3 hostelach nie było ani jednego wolnego łóżka. W końcu, po uzyskaniu info z biura turystycznego, udało się znaleźć coś w rozsądnej cenie. Hostel Los Lupinos, przecznica wyżej od głównej arterii. Sale 6 łóżek. Osoba + śniadanie - 250 ARS. Cena może jak na hostel duża, ale takie są realia na miejscu. Pierwsza rzecz - prysznic, zmiana odzieży.
Idziemy do marketu, La Anonima. Ten sklep będzie nam towarzyszył aż do końca wyjazdu. Świetne dania gorące na wynos, do tego tanie.
Spotykamy kolegę mmaratonczyk, namawia nas na łódkę/prom na wyspę Martillo, gdzie znajduje się kolonia Pingwinów. Decydujemy się. Koniec końców płyniemy sami, bez mmaratończyk'a.
w końcu jakieś widoczki:
Statek jest niewielki, ale ludzi sporo. Najpierw mijamy urokliwą latarnię morską:
Później wyspa kormoranów:
Następnie wyspa i lwy morskie:
I wreszcie podpływamy do głównej atrakcji, pingwinów. Mamy szczęście, oprócz pingwinów Magellana (tych małych), na wyspie są 4 pingwiny Królewskie, te z pomarańczowym kolorem pod głową.
Zakochaliśmy się w pingwinach od pierwszego wejrzenia. Są trochę niezdarne, nic sobie nie robią z obecności ludzi. W dalszej części relacji będzie więcej lepszych zdjęć z bliska.
Wracamy do portu, podróż mija na łapaniu snu, jesteśmy naprawdę zmęczeni podróżą.
Robimy zakupy w La Anonima, na dobry sen likier Fernet, do tego Coca Cola. To wszystko składniki drinka Fernet con Coca.
Cenowo: 0,45L za 20 ARS (6zł!!). Niestety, jest to likier ziołowy, totalnie niepijalny :( żona nazwała to milocardinem dla dorosłych. Nawet po rozcieńczeniu z Colą, smak ziółek był bardzo mocny.
Szybko idziemy spać. Na następny dzień w planie Park Narodowy Ziemi Ognistej, a także ogarnięcie promu na Przylądek Horn.
Ps. Obiecuję, że w dalszej części relacji będzie trochę więcej zdjęc widoczków :)Dzień IV
Wstajemy wcześnie rano. Od 7 można zejść na śniadanie. Hostel oferuje świeże pieczywo, 7 rodzajów dżemów do wyboru (w tym słynny krem dulce de leche), do tego kawa, herbata, mate, mleko, czekolada. Ot tyle, żeby wstać i wyjść na miasto.
Już wczoraj zauważyliśmy, że jest szansa na rejs last minute na Przylądek Horn. 3 noce na promie, gwarantowane wejście na Horn (przy dobrej pogodzie), rejs przez Dolinę Lodowców. Długo się nie zastanawiamy, żona będzie obchodzić urodziny na Przylądku :) koszt: 1000USD. Wszystkie formalności załatwiamy w biurze "Freestyle". Polecam, obsługa jest świetna i życzliwa. Bardzo chcieli nam pomóc z Antarktydą, na otarcie łez zaproponowali Horn.
No nic, robimy jakieś mikro zakupy spożywcze, udajemy się do Parku Narodowego Ziemi Ognistej. Jestem Wam dłużny zdjęcie koszy na śmieci. Są umieszczone na wysokich słupach, a to ze względu na wszechobecne psy. Na szczęście, nie robią sobie nic z obecności ludzi, po prostu krążą sobie po mieście.
Idziemy na prowizoryczny dworzec autobusowy. Jest kilka busów, cena taka sama - 300 ARS osoba w dwie strony. Busiki jeżdżą co godzinę, najpóźniejszy powrót z Parku o 19.00.
Mamy bus dla siebie, jedziemy. Kierowca zatrzymuje się przy kasach biletowych. Koszt od osoby - 170 ARS. Nie są honorowane zniżki studenckie - tylko dla obywateli argentynskich.
Przy kupnie biletu dostaje się mapkę z zaznaczonymi trasami, opisem, a także długością przejścia. My wcześniej umówiliśmy się z kolegą Kefirm, że zrobimy dwa szlaki, prowadzące nieopodal wybrzeża. Ścieżki są dobrze oznakowane, nie są jakieś super wymagające. Ludzi sporo - widać, że to sezon. Niech przemówią zdjęcia: